Dość powtarzalna rozgrywka sprawiła, że polski remake „Shadow Warriora” z 1997 roku porzuciłem gdzieś w połowie rozgrywki. Było jednak w grze studia Flying Wild Hog coś, co na długo zapadnie mi w pamięć.
Machanie kataną w nadwiślańskiej wersji przygód Lo Wanga sprawia sporo frajdy, ale wyprowadzanie silniejszych ciosów na klawiaturze i myszce bywa niewygodne, z kolei arsenał broni palnych mógłby być jednak bogatszy. To, co jednak spodobało mi się w „Shadow Warriorze”, to mnóstwo smaczków i oczek puszczonych w stronę graczy, np. za pośrednictwem ciastek z wróżbami do znalezienia. I coś jeszcze…