Dość powtarzalna rozgrywka sprawiła, że polski remake „Shadow Warriora” z 1997 roku porzuciłem gdzieś w połowie rozgrywki. Było jednak w grze studia Flying Wild Hog coś, co na długo zapadnie mi w pamięć.
Machanie kataną w nadwiślańskiej wersji przygód Lo Wanga sprawia sporo frajdy, ale wyprowadzanie silniejszych ciosów na klawiaturze i myszce bywa niewygodne, z kolei arsenał broni palnych mógłby być jednak bogatszy. To, co jednak spodobało mi się w „Shadow Warriorze”, to mnóstwo smaczków i oczek puszczonych w stronę graczy, np. za pośrednictwem ciastek z wróżbami do znalezienia. I coś jeszcze…
Tak jak mało potrafi mnie już w grach zaskoczyć, tak udało się to bielutkim, skocznym króliczkom. Zwierzątka w grze czasami ulegają pokusom i mają się ku sobie. Kiedy pewna parka oddawała się miłosnemu uniesieniu, a znad ich głów ulatywały serduszka postanowiłem wcielić się w obrońcę moralności i przerwać te bezeceństwa. Oczywiście przy pomocy katany. Przerwanie igraszek tak bardzo zdenerwowało napalonego Bugsa, że ten zmienił się w czarnego, niesamowicie szybkiego i silnego demona! Pokonanie go było większym wyzwaniem niż niektóre walki z bossami w grze!
Świetny motyw, zabawny i zapadający w pamięć. Gratis człowiek dostaje też nauczkę, żeby nie przerywać innym – nawet zwierzętom 🙂