Gry komputerowe, Inne, Książki

Trafna definicja gamedevu w „Na końcu wchodzą ninja”

Fabularyzowanych opowieści o developerach gier nie ma zbyt wiele, tym bardziej od naszych rodzimym autorów. Dlatego właśnie z wielkim zainteresowaniem sięgnąłem po „Na końcu wchodzą ninja” autorstwa Saszy Hady. I nie zawiodłem się, bo autorce doskonale udało się oddać czym jest i jak wygląda tworzenie gier.

Niezwykle pomocne na pewno było dla niej własne doświadczenie, chociażby z pracy przy scenariuszu do „Wiedźmina 3”. Na barwną galerię zaprezentowanych w powieści postaci wpływ podobno miały również wywiady z innymi developerami oraz oni sami – ich zachowania, poglądy na życie, dziwactwa.

na_końcu_wchodzą_ninja

Nie sposób oczywiście porównać i przesądzić czy Jasiek z książki jest Adrianem Chmielarzem, Matt jest Tomaszem Gopem, a Marcin pewnym rzeczywistym producentem przymuszonym do równoczesnej pracy jako designer, którego szanuję, więc nie wymieniam z nazwiska. Z drugiej jednak strony, każdy związany lub rozeznany w rodzimej branży znajdzie tutaj sytuacje i zachowania, o których mógł słyszeć lub sam przeżyć – wiem, że ja znalazłem przynajmniej kilka.

„Na końcu wchodzą ninja” to przede wszystkim powieść obyczajowa o ludziach i ich codzienności, ale przy okazji w przystępny i rzeczywisty sposób przybliża też laikom to, jak od kuchni wygląda proces tworzenia gier, z jakich etapów i elementów się składa oraz do jakich wyrzeczeń, zwłaszcza w sferze życia prywatnego, skłania (a czasem zmusza) jego uczestników.

Myślę że powieść Saszy Hady mogłaby być przyczynkiem do ciekawej dyskusji o zjawisku nieustającego crunchu, który osobiście uznaję za potworne wypaczenie naszej branży. Często mające swoje podłoże w niedoskonałym (lub złym i nieodpowiedzialnym) planowaniu, czasem też niestety wynikające z perfidii właścicieli wykorzystujących stereotyp, że tworzenie gier to fajna zabawa, a niepłatne nadgodziny to przecież czysta przyjemność – przecież gra się wtedy w gry! Dla osób spoza branży zderzenie z rzeczywistością tej najmłodszej i wciąż najbardziej niedojrzałej z muz może być naprawdę niezwykłym doświadczeniem.

Śledzenie losów bohaterów i powstawania tworzonej przez nich gry było dla mnie fantastyczną okazją do wspominek własnych przygód. Było też pouczające, bo dawało możliwość wejścia w buty osób na różnych stanowiskach i spojrzenia na cały proces z ich perspektywy.

Przy okazji, wydaje mi się że w „Na końcu wchodzą ninja” przeczytałem jedną z najlepiej i najzabawniej sformułowanych definicji game developmentu:

Zawsze tak sobie wyobrażałam to, co robimy. Nasty Oranges to rozpędzony, wypełniony ludźmi pociąg, zawsze o krok od wykolejenia się, bo tory przed nami układa się na bieżąco, a zaraz będzie z górki, jak w lunaparku. I to jest norma pracy w gamedevie. Tylko że teraz na dodatek okazuje się, że gdzieś zniknął maszynista.

Bazując na własnych doświadczeniach potwierdzam – tak to wygląda w 99,9% przypadków 😉

Szczerze polecam lekturę „Na końcu wchodzą ninja”. Książka jest dostępna m.in. na stronie wydawcy.

Zwykły wpis