To dopiero pierwszy z pięciu odcinków „The Descendant”, wiele się jeszcze w tej grze może zmienić na lepsze, ale mam wątpliwości, czy wielu graczy tych zmian doczeka. Ja raczej nie.
Do sięgnięcia po „The Descendant” skłoniła mnie fabuła – akcję gry osadzono w postapokaliptycznej przyszłości, kiedy setki lat po nuklearnym holokauście zahibernowani „wybrańcy” zaczynają opuszczać swoje schrony. Aż prosi się, żeby coś poszło nie tak. Nie spodziewałem się jednak, że coś pójdzie nie tak w samej rozgrywce.
Jak na dość klasyczną przygodówkę, „The Descendant” popełnia masę uczniowskich, kardynalnych wręcz błędów. Rozgrywka jest liniowa do bólu, nieliczne łamigłówki za proste żeby brać je na poważnie, a jedynym sposobem na znalezienie niektórych przedmiotów jest wypatrywanie ledwo migającego, bardzo sztucznego podświetlenia na obiektach.
Fabuła w grze opowiada jest z dwóch perspektyw – kobiety nadzorującej pracę komór hibernacyjnych w jednym ze schronów oraz mężczyzny, który schron ten przeszukuje setki lat później w poszukiwaniu zamrożonych ocalałych. Problem jednak w tym, że gra zamiast tworzyć własny klimat i opowiadać tę historię na swój sposób, to na siłę stara się naśladować epizodyczne produkcje Telltale Game, takie jak seria „The Walking Dead”. I robi to bardzo nieudolnie.
W żadnym z naśladowanych elementów „The Descendant” nawet nie dorównuje produkcjom amerykańskiego studia. Kamera w przerywnikach filmowych działa chaotycznie i daleko jej do „filmowości”, dynamicznie wybierane kwestie dialogowe są mało wyraziste i nie niosą żadnego odczuwalnego efektu dla historii, a komunikaty „Randolph zapamięta tą odpowiedź” w rogu ekranu wywołują uśmiech politowania – także dlatego, że żadnego przedsmaku tych konsekwencji twórcy w tym pierwszym odcinku nie dają.
Telltale Games długo dopracowywało formułę swoich gier doprowadzając ją niemal do perfekcji (nawet jeśli opowiadane w ten sposób historii nie zawsze mi się podobają). Jednym z tych elementów jest czas rozgrywki. Nie za długi, ale też nie za krótki, taki który uzasadnia kupno pojedynczego odcinka, opowiada spójną historię i zostawia graczowi chętkę na więcej. Pierwszy odcinek „The Descendant” trwa tymczasem niecałą godzinę. Może i nie stanowiłoby to źle wydanych 3 euro, gdyby gra obiecywała w tym czasie coś więcej niż chodzenie jak po sznurku, łatwe zagadki i opowiastkę – w bardzo ciekawym settingu – która zostaje przerwana jeszcze zanim staje się interesująca.
Nie ma w tym pierwszym epizodzie niczego, co zachęciłoby mnie do zakupu kolejnych odcinków; twórcy nie pokazują mi w nim, że mogę im zaufać. Nawet jeśli mechaniki rozgrywki zostaną przez nich dopracowane, historia nabierze pazura i zaoferuje ciekawe konsekwencje podejmowanych decyzji, to ja już tego raczej nie doświadczę.
Zamiast grać w produkcję nieudolnie naśladującą innych, wolę zagrać w coś oryginalnego, jak chociażby epizodyczny komiksowy kryminał „The Detail” – przy pierwszym odcinku tejże serii bawiłem się nieporównywalnie lepiej niż przy „The Descendant”.