Gry komputerowe, Gry konsolowe, Inne

Nie zazdroszczę zakładnikom giełdy

W rozumieniu graczy, niezależni twórcy (indie developerzy), to kilku kumpli w garażu robiącym to, co sprawia im frajdę – gry. Przeciwieństwem tego są potężne korporacje, które zamiast tworzyć PRAWDZIWE gry masowo wypuszczają wysysające zawartość portfeli potworki. Rzeczywista granica niezależności przebiega jednak zupełnie gdzie indziej.

Dla mnie niezależność firmy tworzącej gry – nieważne czy składającej się z dwóch, dziesięciu, czy trzystu developerów – kończy się w momencie wejścia na giełdę. Tam każdy, niezależnie z jakiej branży, staje się zakładnikiem nastrojów, koniunktury, ale przede wszystkim inwestorów. A to niestety ludzie, którzy (powiedzmy, że w 99% przypadków) nie mają zielonego pojęcia o specyfice gałęzi rynku, w której lokują swoje często niemałe pieniądze. Dla inwestorów liczy się tylko zysk.

sniper2

Dla firmy tworzącej gry, obecność na giełdzie wymaga określonego stylu komunikacji. Działania PR-owe firmy przestają skupiać się na graczach, czy szeroko pojętych odbiorcach, a koncentrują na inwestorach. Wszystkie działania – niezależnie czy konferencje prasowe dla mediów branżowych lub mainstreamowych, obecność na targach, kampanie reklamowe, czy nawet rozdawnictwo gier na Facebooku – służą komunikowaniu sytuacji i budowaniu wizerunku firmy u jej inwestorów. Nawet wyniki sprzedaży gry wykorzystuje się do pozyskania przychylności inwestorów, bo niezależnie jaka ta sprzedaż jest (chociaż im wyższa, tym lepiej), to przy spadającym kursie akcji firma wciąż może zbankrutować.

Batalia o inwestorów giełdowych obserwowana z perspektywy graczy może być dziwny, komicznym, a czasem przerażającym spektaklem. W ostatnich dniach echem odbiły się wypowiedzi Marka Tymińskiego, prezesa CI Games (dawniej City Interactive), który w wywiadzie telewizyjnym starał się uspokoić „rynki” zapewniają, że firma znajduje się w dobrej kondycji finansowej, a „Sniper: Ghost Warrior 2” sprzedaje się dobrze. Padły słowa o nieprzychylności polskich mediów, oczernianiu przez konkurencję, czy braku przełożenia negatywnych recenzji na sprzedaż. Z każdym tym stwierdzeniem można dyskutować, tyle że nie ma większego sensu. Te wypowiedzi nie były bowiem słowotokiem sfrustrowanego człowieka narzekającego na wszystko, ale wcześniej przygotowaną (chociaż chaotycznie przedstawioną) mową do inwestorów.

Jeśli inwestorzy te słowa prezesa przyjmą, a spadek kursu CI Games zostanie powstrzymany, wtedy cel uświęci środki. Jeśli nie – firma będzie szukała nowych sposobów na odzyskanie zaufania „rynków”. PR spółek giełdowych to bowiem ciągłe balansowanie na bardzo cienkiej linie zawieszonej nad przepaścią pełną kaktusów. Kiedy się do niej spadnie, to wyciąga się kolce z dupska, wdrapuje na podest i próbuje dalej. Gry zostają gdzieś na drugim, nawet trzecim planie.

Zwykły wpis