Gry komputerowe, Gry konsolowe

Pomiędzy drugim i trzecim epizodem „The Walking Dead”

Czekam na europejską premierę „Long Road Ahead”, trzeciego odcinka serii, która bez wątpienia jest największym osiągnięciem w dorobku Telltale Games – zarówno pod względem grywalnościowym, artystycznym, jak i ekonomicznym (to podobno najlepiej sprzedający się growy tasiemiec firmy). A czekając zastanawiam się dokąd zmierza ten cykl.

Drugi odcinek „The Walking Dead” („Starved for Help”) pokazał mi, że da się poprowadzić fabułę stosunkowo nieliniowo dając graczowi decydować chociażby o tym, które postaci wystąpią w kolejnych odsłonach. Ale nie bez konsekwencji. Przynajmniej na PlayStation 3, bo z tego co mi wiadomo, ta wersja została zoptymalizowana najgorzej. Wrażenie uczestnictwa w wydarzeniach na ekranie zakłócają momenty, kiedy gra „odszukuje” wariant historii zgodny z wcześniejszymi wyborami – następują wtedy nazbyt wyraźne pauzy a nawet chwilowe „zamrożenia” ekranu.

Kwestie techniczne w przypadku „The Walking Dead” schodzą jednak na drugi plan przy porywającej, trzymającej w napięciu akcji. Już jedna z początkowych scen, kiedy decydujemy o losie napotkanych w lesie nieznajomych (jeden z nich wpadł we wnyki, a zombi się zbliżają…), przyprawia o szybsze bicie serca. Konfrontacje z żywymi trupami są jeszcze ciekawsze, bo bardziej rozbudowane niż w pierwszym odcinku, a dodatkowych emocji dostarczają spotkania z innymi ocalałymi – oczywiście wrogo nastawionymi.

Mam tylko nadzieję, że zwiększające się tempo akcji nie wpłynie negatywnie na najważniejszy element gry, czyli fabułę. W „Starved for Help” opowieść o bezpiecznej farmie, na której bohaterowie skryją się za elektrycznym płotem zaproszeni przez niezwykle uprzejmych rolników, od pierwszej chwili na kilometr śmierdzi podpuchą. Koniec końców okazuje się też do bólu przewidywalna. Za dużo w niej motywów z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, a za mało pomysłu na własną, niekonwencjonalną opowieść.

Narzekam, ale drugi epizod zrobił na mnie nie mniejsze wrażenie niż pierwszy. Zasługa w tym postaci – w grupie ocalałych dochodzi do coraz wyraźniejszych spięć. Granice między frakcjami już się nie formują, tylko stoją otoczone drutem kolczastym nieufności i polami minowymi podchwytliwych pytań. Jestem naprawdę ciekaw jak wpłynie na opowieść moja przynależność do jednej z frakcji lub pozostawanie w miarę neutralnym wobec nich. Ta seria jak żadna inna pozwala też graczowi kierować swoją postacią, tak jak postępowałby gdyby (odpukać!) sam znalazł się w podobnej sytuacji. Z niecierpliwością czekam jednak aż gra doprowadzi mnie do ekstremalnej sytuacji, w której porzucę swoje przekonania, kiedy wycieńczony i zdesperowany ostatkami sił będę walczył o przetrwanie bez względu na innych. Nie będę wtedy czuł do siebie odrazy, będzie mi wszystko jedno, przestanę bowiem być człowiekiem i chociaż nadal będę żywy, to nic nie będzie mnie różniło od zombi przed którymi uciekam. Takie „The Walking Dead” mi się marzy, takie byłoby doświadczeniem naprawdę niezapomnianym. Ta przygoda po prostu nie może się skończyć happy endem.

Zwykły wpis