W grach naprawdę niewiele jest w stanie mnie jeszcze zaskoczyć, ale „Dear Esther” się to udało. Bo niby jak można spędzić czas przy produkcji, która wymaga wyłącznie wciskania jednego klawisza i nie robienia niczego innego? Okazuje się, że bardzo dobrze.
W „Dear Esther” chodzi bowiem o doznanie wywołane strzępkami opowieści, które w każdym umyśle złożoną się w inną historię. Zawsze traktującą o śmierci i wprawiającą w depresyjny nastrój, ale najczęściej z różnych powodów. Jeden skupi się na wątku przemijania, inny na samotności w pustym świecie wzorowanym na północnych wyspach u wybrzeży Szkocji, jeszcze inny na poczuciu winy odczuwanym przez bohatera recytującego co kilka kroków smutne monologi lub cytującego chwytające za serce listy do tytułowej Estery.
Ja skupiłem się na przemijaniu, głowę zaprzątały mi także myśli o tym, czy kierowana postać przyczyniła się do śmierci ukochanej. Nie wykluczam jednak, że kto inny znajdzie w „Dear Esther” jeszcze inne warte uwagi treści. Poza nimi mamy tutaj do czynienia z czterema lokacjami przez które musimy przejść. Dosłownie – z jednego ich końca na drugi. Na szlaku możemy się swobodnie rozglądać, bo i jest co podziwiać. Chociaż grę napędza wiekowy silnik Source („Half-Life 2”), to twórcom z thechineseroom udało się stworzyć scenerie realistyczne, wypełnione dodającymi mrocznego klimatu detalami takimi jak porozrzucane stare gazety, pokryte rdzą opuszczone wraki statków czy naskalne malowidła i napisy.
Cała przygoda nie trwa długo, niecałe dwie godziny, a mimo to zapewnia huśtawkę emocji niespotykanych zwykle w innych produkcjach nastawionych na interakcję z otoczeniem czy najczystszą akcję. Szukając czegoś „głębszego” niż kolejna inwazja z kosmosu lub apokalipsa zombi warto „Dear Esther” spróbować, np. kupując ją na Steamie. Polecam też bardzo klimatyczną ścieżkę dźwiękową z „Dear Esther” autorstwa młodej brytyjskiej kompozytorki Jessiki Curry, którą można pobrać za darmo.
Ale produkcja thechineseroom to również pokaz kreatywności niezależnej ekipy, której już zaufało Frictional Games powierzając stworzenie kontynuacji przyprawiającego o dreszcze horroru „Amnesia: Mroczny obłęd”. W „Amnesia: A Machine For Pigs” przeniesiemy się do 1899 roku i wcielimy w Oswalda Mandusa, który budzi się po długiej chorobie nerwowej wywołanej traumatycznymi wydarzeniami podczas podróży do Meksyku. Gorączkę bohatera wypełniały wizje tytułowej machiny, po odzyskaniu trzeźwości umysłu z podziemi jego rezydencji dochodzi go charakterystyczny, jakby znajomy, odgłos silnika parowego, tłoków i przesuwających się zębatek… Już po tej zapowiedzi i pierwszych szkicach koncepcyjnych na stronie gry jestem pewien, że dostanę kolejną produkcję, w której będę bał się nie tylko wejść do kolejnego pomieszczenia, ale nawet obrócić za siebie – i już nie mogę się tego doczekać!