„Obduction” nie przystaje do dzisiejszych czasów – jest piekielnie trudne, a akcja rozwija się niezwykle wolno. I na tym polega piękno tej gry.
Pisząc o przygodówkach zawsze mierzyłem się z jedną trudnością – chciało o nich czytać zdecydowanie mniej graczy, niż np. o nowej odsłonie „Fify” czy „Call of Duty”. Tym bardziej ucieszyła mnie możliwość podzielenia się z czytelnikami Polygamii moimi przemyśleniami na temat nowej gry twórców kultowego „Mysta”. Zwłaszcza tak dobrej jak „Obduction”!
To gra która wymaga cierpliwości oraz spostrzegawczości, niezwykła podróż sentymentalna do czasów, kiedy przygodówki przechodziło się z notatnikiem, słownikiem i kalkulatorem pod ręką. Normą w „Obduction” jest błąkanie się bez celu lub przeczesywanie wszelkich dostępnych lokacji w poszukiwaniu jednej przeoczonej, drobnej wskazówki. Za to kiedy już uda się rozwiązać kolejną łamigłówkę, złamać szyfr lub odszukać kombinację do zamka – satysfakcja jest ogromna.
Poniżej krótki cytat z mojej recenzji:
Ponad dwie dekady od premiery tamtej kultowej przygodówki jej twórcy próbują dokładnie tych samych sztuczek w Obduction. Wydawać by się mogło, że tamte czasu już minęły, dziś gracze nie mają tyle cierpliwości i oczekują zupełnie innej, bardziej porywającej i efektownej rozgrywki. A mimo to eksperyment sfinansowany przez ponad 20 tysięcy fanów na Kickstarterze udał się znakomicie. Obduction jest wyśmienite, nawet jeśli stworzone tylko dla wybranych. A może właśnie dlatego.
Zagrać?
Warto!