W tym roku po raz pierwszy brałem udział w Gamescomie jako wystawca prezentujący swoją grę mediom oraz graczom. Na szczęście udało mi się również znaleźć czas na sprawdzenie kilku tytułów dostępnych w Kolonii.
Kiedy tylko udawało mi się wyrwać ze stoiska, przebijałem się przez gęste tłumy i walczyłem o swoje miejsce w kolejkach do różnych stoisk. W ten sposób udało mi się zobaczyć m.in. nieco rozczarowujący pokaz „Fallout 4”, zagrać w zabugowane „Homefront: The Revolution”, jeszcze bardziej zabugowane ale efektowne „Sniper: Ghost Warrior 3”, czy obejrzeć prezentację świetnie zapowiadającego się taktycznego „Hard West”. Moją grą targów zostało jednak „Kingdom Come: Deliverance”!
W grywalnym demie produkcji czeskiego Warhorse miałem okazję spróbować swoich sił w walce na miecze. Na początku system walki wydawał mi się dość skomplikowany, ale po chwili sprawnie już wybierałem kierunki ataku przy pomocy myszki, decydowałem między cięciami i pchnięciami jej przyciskami, a z klawiatury wykonywałem uniki oraz bloki.
To jednak nie sama mechanika, ale efekty jej działania na ekranie zapierały mi po prostu dech w piersi. Szczęk stali połączony z kombinacjami kolejnych ataków oraz bloków sprawiał, że czułem się jakbym faktycznie brał udział w tej walce – w przypływach adrenaliny zaczynałem uchylać się i odskakiwać od komputera, żeby miecz przeciwnika przypadkiem nie odciął mi ucha!
Po stoczeniu kilku pojedynków miałem okazję pojeździć konno po okolicy i zwiedzić niedużą wioskę – przepiękną, tak realistyczną że niemal prawdziwą, stworzoną z dbałością o najmniejszy detal. O ile dotąd „Kingdom Come: Deliverance” nie interesowało mnie jakoś specjalnie, tak teraz nie mogę się już doczekać kiedy przeniosę się świata gry na dłużej i wsiąknę w nią, niczym w „Wiedźmina 3”.
Przede wszystkim jednak na Gamescomie byłem wystawcą prezentującym grę „Earthcore: Shattered Elements” mediom oraz szerokiej publiczności.
Zorganizowanie stoiska nie było zadaniem łatwym – tym bardziej, że okazja wystawienia się w ramach Indie Areny pojawiła się zaledwie miesiąc przed targami. W ramach tej sporych rozmiarów strefy swoje tytuły zaprezentowało ponad 40 developerów z całego świata, oferując niezwykłą mieszankę stylów graficznych, gatunków oraz pomysłów na mechaniki rozgrywki.
Organizacja wyjazdu, dekoracje stoiska, gifty, umawianie spotkań i wiele, wiele innych spraw do załatwienia, by następnie przez pięć dni targowych rozmawiać z mediami, przyciągać uwagę zwykłych graczy i opowiadać im o grze przez kilkanaście godzin dziennie. Wymagało to końskiego zdrowia, dlatego tym bardziej jestem wdzięczny ekipie, która tam ze mną pojechała i dzieliła ze mną te trudy.
Tegoroczny Gamescom kosztował mnie wiele sił i nerwów, ale każda pozytywna reakcja gracza dostarczała niesamowitej dawki satysfakcji oraz motywacji do dalszego działania. Bycie wystawcą na największych targach gier na świecie, to po prostu niepowtarzalne uczucie!
PS. Na temat Gamescomu napisałem również na blogu gry „Earthcore”.