Chrisa Taylora szanuję za jego dorobek designerski, to w końcu twórca takich klasyków jak „Total Annihilation”, „Dungeon Siege”, czy „Supreme Commander”. Stanowczo nie pochwalam jednak jego ostatniej działalności, którą trudno nazwać inaczej niż szantażowaniem graczy.
Jak wielu znanych twórców, których małe studia nie są w stanie sfinansować swoich projektów, również Chris Taylor postanowił wykorzystać wielką popularność Kickstartera. Wystartował więc ze zbiórką na grę „Wildman”, duchowego spadkobiercę pierwszego „Dungeon Siege’a” z elementami gry strategicznej. Szczegółów prawdę mówiąc nigdy nie doczytałem, bo jak się szybko okazało, to wcale nie produkcja gry była celem zbiórki. Tym było zapewnienie zastrzyku gotówki Gas Powered Games, które było w złej sytuacji finansowej. Biorąc za zakładników swoich pracowników, Taylor zaczął wysyłać kolejne żądania okupu do mediów i graczy – jeśli ci nie dadzą mu 1,1 mln dolarów, to zacznie zwalniać, a nawet zamknie studio wysyłając wszystkich na bruk.
Zbiórka szła niemrawo – „Wildman” mógł nie zainteresować graczy, albo ci mogli odebrać szkic rozgrywki za niewystarczający i niewiarygodny, na czym wcześniej zresztą poległ chociażby John Romero. Autor „Daikatany” myślał, że spisując dwie strony pomysłów bez żadnych szkiców koncepcyjnych lub prototypu gry, „na nazwisko” dostanie od ludzi kilkaset tysięcy zielonych. Nie dostał, podobnie jak Taylor. W przeciwieństwie do Romero, który porażkę przyjął z pokorą i zakończył zapowiedzią powrotu na Kickstartera z bardziej konkretną propozycją, szef Gas Powered Games skupił się na kierowaniu kolejnych apeli do graczy. Kiedy wywiady o złej sytuacji finansowej firmy, czy braku wpływów ze starszych gier (najwyraźniej nigdy nie osiągnęły one zapisanej w kontraktach z wydawcami sprzedaży gwarantującej dodatkowe przychody twórcom) nie zwiększały liczby datków, groźby się skończyły – Taylor przeszedł do czynów i zaczął eliminować-zwalniać zakładników.
Na cztery dni przed końcem zbiórki, „Wildman” miał na koncie ledwo pół miliona dolarów. W przypadku nieuzyskania zakładanej kwoty, darczyńcy i tak otrzymaliby te pieniądze z powrotem. Taylor podjął desperacką próbę ratowania swojego wizerunku i Kickstartera anulował. Sprawa powinna się wtedy zakończyć, jednak designer udzielał kolejnych wywiadów, a podczas wykładu na spotkaniu branżowym w Niemczech stwierdził nawet, że „Kickstarter się kończy”.
Porażka zabolała go najwyraźniej tak mocno, że przestał mieć pojęcie o czym mówi. Możliwe też, że od samego początku nie wiedział z jakimi siłami igra próbując sięgnąć do kieszeni graczy. Przy obfitości growych projektów czekających na sfinansowanie, darczyńcy coraz częściej opłacają albo małe niezależne projekty, albo większe, ale będące już w produkcji. W ten sposób pieniądze zebrali autorzy „Broken Sword: The Serpent’s Curse” (ponad 800 tys. dolarów), „Dreamfall Chapters” (21 dni przed końcem zbiórki prawie przekroczono zakładane 850 tys.), czy rekordziści pokroju „Project Eternity” z prawie 4 mln dolarów na koncie. Na drugim biegunie – zbiórek, które nie osiągają swojego celu i kończą się porażką – oprócz zwykłych pechowców są wszystkie próby szybkiego zgarnięcia kasy, jakby gracze byli fundacją dobroczynną ratującą źle zarządzane firmy na krawędzi bankructwa. „Wildman” to przykład tego drugiego rodzaju nieudanych Kickstarterów.
Pomimo porażki, do zapowiedzianej egzekucji zakładników jednak nie doszło – wręcz przeciwnie. Kilka dni po anulowaniu Kickstartera i ogłoszeniu rychłego końca growego crowdfundingu, Gas Powered Games zmieniło właściciela – firmę kupił Wargaming.net, śpiący na pieniądzach twórcy „World of Tanks”. Raczej nikt nie ma wątpliwości, że decyzje biznesowe, gdzie w rolę wchodzą zapewne miliony dolarów, nie są podejmowane z dnia na dzień. Wygląda więc na to, że Chris Taylor chciał złapać dwie sroki za ogon.
Do transakcji najprawdopodobniej doszłoby także po sukcesie Kickstartera „Wildmana”, w końcu zmianę właściciela przez studio ogłoszono dzień po planowanym zakończeniu zbiórki. Gdyby więc gracze dali się zaszantażować i zebrali 1,1 mln dolarów okupu za pracowników Gas Powered Games, to mieliby prawo czuć się – za przeproszeniem – wyruchani bez mydła. Na szczęście dla instytucji Kickstartera, całej branży gier i wielu fantastycznych ludzi i zespołów, którzy dzięki zaufaniu darczyńców mogą realizować swoje projekty – gracze nie są naiwni i nie dają się szantażować.