Dwójka nienawidzących się dziennikarzy plotkarskiej gazety na tropie… no właśnie, czego? Chociaż nie przekonał mnie główny „spiskowy” wątek gry, to uśmiałem się przy „The Next BIG Thing” przednio.
Na „The Next BIG Thing” czekałem ze sporymi nadziejami, wszak to zupełnie nowa przygodówka twórców serii Runaway, mimo że wykorzystująca pomysły z wydanego przez Hiszpanów w 1997 roku „Hollywood Monsters”. W grze wcielamy się w dwójkę pałających do siebie nienawiścią dziennikarzy pewnej bulwarówki: początkującą reporterkę Liz Allaire oraz zajmującego się sportem Dana Murraya. Czy to godni następcy Briana Basco i Ginny Timmins?
Pismaki na tropie
Para bohaterów zostaje wysłana (ona z radością, on niekoniecznie) na przyjęcie z okazji wręczenia nagród dla najlepszych potworów w branży filmowej. „The Next BIG Thing” osadzono w alternatywnej wersji lat 50. XX wieku, w czasach złotej ery amerykańskiego kina, w której monstra z ekranu żyją wśród zwykłych śmiertelników. Akcja rozpoczyna się w trakcie imprezy w rezydencji niejakiego FitzRandolpha, największego producenta horrorów w Hollywood. Liz właśnie wylewa swoje żale wlewającemu w siebie na parkingu poncz i unikającemu pracy Danowi, kiedy zauważa jedną z gwiazd, czerwonoskórego Wielkiego Alberta włamującego się do gabinetu FitzRandolpha. Świrnięta reporterka rusza za nim.
A pisząc „świrnięta”, mam na myśli naprawdę zdrowo szurniętą. Trzymająca książki w lodówce, robiąca głupie miny i notorycznie przerywająca swoim rozmówcom wtrętami typu „zupa jarzynowa!” Liz jest najbardziej zwariowaną bohaterką przygodówki, z jaką miałem styczność od bardzo dawna. W blasku jej występów (z tańczeniem „tanga” na czele) przeciętnie wypada Dan. Cyniczny aż do przesady, pomagający dziewczynie tylko dlatego, że ta ma bilety na wyczekiwaną przez niego walkę bokserską. Co drugą wypowiedź w grze rozpoczyna od słów: Stawiam pół pensji, że…, co byłoby fajne, gdybyśmy słyszeli to trzy razy, a nie pięćdziesiąt trzy. Etapy, w których kierujemy Danem, są mniej śmieszne, chociaż to tak naprawdę pojęcie względne – nie bawią tak jak fragmenty z Liz (dzielą się oni rozgrywką mniej więcej po połowie, między postaciami nie możemy się przełączać, dzieje się to automatycznie w stosownych momentach), ale wciąż są dość zabawne, kiedy przyrównać je do konkurencji.
Całość recenzji do przeczytania na stronie cdaction.pl oraz w majowym numerze CD-Action.