Rzeczywistość często brutalnie weryfikuje nasze plany. Mój polegał na tym by od początku miesiąca pisać regularnie, tymczasem… komp zdechł. A konkretnie laptop. I zdechnięty pozostaje, chwilowo zaś pod swoje skrzydła przygarnął mnie nieużywany od prawie dwóch lat, wyciągnięty zza szafy i przywieziony z domu rodzinnego, stacjonarny komputer osobisty – PeCet w najbardziej klasycznej formie. Nim to jednak nastąpiło, przez tydzień żyłem praktycznie offline…
Praktycznie, bo faktycznie zdarzyło mi się zajrzeć na pocztę, czy ulubione strony, podsiadając na chwilę współlokatora przy jego maszynce. Mimo to, większość czasu musiałem spędzać na innych rozrywkach. Padło na książki i był to wybór jak najbardziej trafny – przynajmniej w większości. Kilka słów o tych, które spodobały mi się najbardziej.
Przede wszystkim postanowiłem w końcu poznać prozę Jacka Dukaja – planowałem to od dawna, ale ostatnio mocniej zmotywowały mnie do tego (i w ogóle do intensywniejszego czytania – ach te gry…) jedne z zajęć na uczelni. W bibliotece wybór wpadł na najcieńszą pozycję autora, by jeśli nie przypadnie mi do gustu, nie zmarnować zbyt wiele czasu. Tym oto sposobem przeczytałem „Córkę łupieżcy”, powieść absolutnie mistrzowską! Jestem pod ogromnym wrażeniem kunsztu pisarskiego i pomysłowości Dukaja – to, co dzieje się w tej książce jest po prostu niesamowite. Polska przyszłości, pewna dziewczyna odkrywa wejście do tajemniczego, liczącego sobie miliardy lat i wybudowanego gdzieś pomiędzy wymiarami miasta, które przed laty eksplorował także jej ojciec. Nie chcę zdradzać za wiele, bo opowieść tę zarówno trudno streścić, jak i najnormalniej w świecie trzeba poznać samemu. Gorąco polecam.
Druga z książek to piąta już część space opery spod szyldu „Zaginionej floty” – „Bezlitosny”. Po pierwsze dwa tomy tasiemca napisanego przez Jack Campbella (a właściwie to Johna Hemry’ego) sięgnąłem zupełnie przypadkiem – potrzebowałem grubego „czytadła” na podróż z Wrocławia do Warszawy. I tak już pozostałem wierny serii, znajdując w niej zarówno smaczki dla fana „Star Treka” oraz „Battlestar Galactica”, jak i wyraziste postaci, świetnie napisaną, pełną zwrotów akcji fabułę oraz fantastycznie przedstawione bitwy kosmiczne. Campbell/Hemry stara się zachować ich realizm, tzn. uwzględnia potężne odległości panujące w kosmosie i chociażby wynikające z tego opóźnienia w komunikacji z nawet najbliższymi statkami; fakt, że starcie okrętów i ich „przejście ogniowe” przy prędkościach rzędu światła trwa zaledwie ułamki sekund; wreszcie przeciążenia przy wykonywaniu ostrzejszych zwrotów przez jednostki.
„Bezlitosny” to, trzymająca wysoki poziom całej serii, kontynuacja losów komodora Johna „Black Jacka” Geary’ego. Obudzony z trwającej sto lat hibernacji obejmuje on dowodzenie nad potężną flotą Sojuszu, która wpadła w śmiertelną pułapkę w samym sercu terytorium wrogiego Syndykatu. Podczas próby doprowadzenia (przynajmniej większości) floty do domu, Geary mierzy się nie tylko z Syndykami, ale również z opozycją wśród kapitanów jednostek Sojuszu, czy własną legendą nieustraszonego wojownika, który nigdy nie zhańbił się ucieczką przed wrogiem. Wraz z wątkiem o Obcych obserwujących trwającą już wiek wojnę dwóch ludzkich frakcji, dostajemy trzymającą w napięciu opowieść, od której ciężko się oderwać – idealną propozycję dla każdego fana gwiezdnych klimatów. Gorąco polecam numer dwa.
A o książkach nudnych i niewartych uwagi – bo oczywiście i na takie w ciągu tego tygodnia komputerowej abstynencji natrafiłem – nic nie napiszę. Wystarczy, że ich autorzy zmarnowali czas na stukanie w klawisze, ja już nie muszę, zwłaszcza teraz, gdy powróciłem do życia online 🙂