Gry komputerowe

Skarbów, że oko wykol

Obie polskie przygodówki ze stajni City Interactive doczekały się swoich kontynuacji w formie gier hidden object. Właśnie skończyłem „Chronicles of Mystery: Legendę świętego skarbu” i chociaż widać po niej, że  miała być pełnoprawną grą adventure, to i w tej formie zapewniła mi kilka godzin dobrej zabawy.

Zaczyna się nieźle, bo intro – podobnie jak pozostałe filmiki w grze – stoi na w miarę wysokim poziomie, w grach hidden object wręcz niespotykanym. Poznajemy w jego trakcie Chelsea Connor, bohaterkę która zastąpiła występującą w dotychczasowych odsłonach serii Sylvie Leroux, dowiadujemy się także jaki to makabryczny los przed dwudziestu laty spotkał jej ojca. Dalej mamy jakiś pamiętnik i zaproszenie na wystawę sztuki afrykańskiej w Paryżu, morderstwo, spiski i artefakty – niby to ważne, ale podane w niejasnych strzępach, na koniec zresztą okazuje się, że w całej opowieści jest sporo dziur a główne wątki pozostają niewyjaśnione (lub gorzej – zostają, ale w marny sposób).

Jaki szaleniec czepiałby się fabuły w prostej gierce hidden object? Rzecz w tym, że już po chwili widać, że „Legenda” miała być czymś większym – pełnoprawną kontynuacją, którą postanowiono okroić do pierwszoosobowego wytrzeszczacza oczu. Często więc przemieszczamy się między lokacjami, rozmawiamy z (zaledwie kilkoma) napotkanymi postaciami, zbieramy i używamy przedmioty, czasem rozwiązujemy łamigłówkę logiczną. Zbieranie dziesiątków bibelotów zagracających ekran okazuje się tylko jednym z elementów bardziej rozbudowanej zabawy – przynajmniej na początku, bo im dalej, tym elementów przygodowych jest coraz mniej a wytrzeszczania więcej. Zabawne, ale prawidłowość ta dotyczy również odwiedzanych lokacji. Scenerie w Paryżu aż proszą się o wykorzystanie w przygodówce (ładnie renderowane dwuwymiarowe scenerie oraz przyzwoite modele postaci), podczas gdy po przyjeździe do Afryki oglądamy już głównie typowe (i brzydsze, mniej dopracowane) grat-ekrany.

Zabawa jest jednak przednia, nawet mimo nierównego poziomu wyzwań logicznych czy faktu, że niektóre przedmioty, takie jak cieniutkie druciki i mikroskopijne spinacze do papieru, naprawdę trudno dostrzec. Ciekawym „elementem motywującym” jest ograniczony czas jaki mamy na wyszukanie fantów – kilka razy zdarzyło mi się, że musiałem zaczynać wszystko od początku. Kolorytu całości dodają też takie urozmaicenia jak etapy ze znajdowaniem różnic pomiędzy scenerią a fotografią, czy chociażby to, że raz u dołu ekranu mamy listę itemów, innym zaś ich przyciemnione kontury (ciekawie robi się gdy w zarośniętym ogrodzie musimy odszukać liście różnych gatunków drzew).

I chociaż szkoda, że nowe „Chronicles of Mystery” dostajemy w tak okrojonej i niskobudżetowej formie, to „Legenda świętego skarbu” powinna przypaść do gustu nawet tym fanom przygodówek, którzy z grami hidden object nie mieli dotąd zbyt dobrych doświadczeń. Za dwie dyszki można zagrać.

Zwykły wpis