Od kilku miesięcy (jeszcze bardziej niż wcześniej) nie cierpię na nadmiar wolnego czasu, dlatego kiedy już znajdę chwilę na granie, to staram się aby nie był to czas zmarnowany. Odpukać, ale póki co, idzie mi całkiem nieźle.
Nadrabiając różne zaległości sięgnąłem ostatnio po trzy naprawdę niezwykłe produkcje Indie – każdą zupełnie inną od pozostałych, ale wszystkie równie udane. Taki hat-trick!
„The Cat Lady”
Do przygodówki Remigiusza Michalskiego zbierałem się dość długo, bo przecież co ciekawego może być w grze o samotnej kobiecie żyjącej z bandą kotów w zapuszczonym mieszkaniu?
Wiele, zwłaszcza kiedy kobieta ta już na samym początku popełnia samobójstwo i trafia do przepełnionego cierpieniem i przemocą wymiaru gdzieś między życiem a śmiercią. Hipnotyczny nastrój, psychodeliczna ścieżka dźwiękowa i wiele prawdziwie zaskakujących (a momentami wstrząsających oraz obrzydliwych) zwrotów akcji sprawiły, że mój czas z „The Cat Lady” był surrealistyczną przygodą, którą zapamiętam na bardzo długo.
„Jazzpunk”
Absolutna zmiana klimatu – funk, humor i zimna wojna. Trudno mi podać przykłady gagów i scen, które w „Jazzpunk” doprowadziły mnie do śmiechu, bo jest ich tutaj tak wiele, że rozgrywka przypomina jeden wielki seans śmiechoterapeutyczny.
Doskonała mieszanka wyjątkowej oprawy graficznej i dźwiękowej z przemyślanymi, nietuzinkowymi wyzwaniami oraz mini gierkami. Po przejściu gry w nieco ponad 2 godziny zdecydowanie miałem ochotę na więcej. Czekam na sequel!
„The Vanishing of Ethan Carter”
W pierwszą od dawna przygodówkę Adriana Chmielarza oraz jego nowego studia The Astronauts zagrałem zaraz po premierze, jeszcze we wrześniu. Po zobaczeniu wszystkich tych niepotrzebnych dyskusji medialnych na jej temat (z resztą także z udziałem autora), na długo jednak straciłem chęć do pisania czegokolwiek.
Nie zmienia to jednak faktu, że „The Vanishing of Ethan Carter” to po prostu świetna gra indie – nieduża, ale o niebanalnej treści i zbudowana wokół pomysłu, który do mnie przemówił całkowicie. Jest w niej coś z magii wspaniałej „Dear Esther”, a gra Chmielarza to dla mnie trochę taki nieoficjalny sequel, tyle że z lepszą (mimo że nie idealną) fabułą, przyzwoitymi zagadkami oraz fantastyczną oprawą graficzną. Ostatnie warto podkreślić – ta gra jest po prostu przepiękna!
Podczas zwiedzania świata „The Vanishing of Ethan Carter” wielokrotnie przystawałem tylko po to, żeby rozejrzeć się wokół, podziwiać okolicę, naturę oraz opuszczone budynki. The Astronauts zaprosiło mnie na wycieczkę z dreszczykiem, a ja z przyjemnością to zaproszenie wykorzystałem i wam też polecam.