Gry komputerowe

„Deponia” niedokończona

Czytałem i słyszałem wiele dobrego o „Deponii”, sam zresztą niedawno wyrażałem swój zachwyt dorobkiem oraz inną produkcją niemieckiego Daedalic Entertainment, fantastycznym „The Dark Eye: Chains of Satinav” (u nas wydanym jako „Klątwa wron” – gratuluję inwencji…). Nic więc dziwnego, że do gry podchodziłem ze sporymi nadziejami.

Po kilku godzinach nie wiem jednak czy kiedykolwiek „Deponię” skończę, co z przygodówkami dotąd nigdy mi się nie zdarzało – napisy końcowe oglądałem nawet w tych najgorszych, poczuwając się do tego obowiązku jako recenzent. Teraz mi się po prostu nie chce, tym bardziej, że na cyfrowych półkach sklepowych już dostępny jest wydany trzy miesiące po premierze oryginału sequel, a trzecia część pojawi się wkrótce. Na konkretne zakończenie jedynki nie mam więc co liczyć, a kolejnych odsłon i tak nie będę sprawdzał zrażony jedynką, do której zastrzeżenia miałem już od pierwszych minut.

deponia

Spodobał mi się autoironiczny etap samouczka wyśmiewający potrzebę posiadania tutorialu – to przewrotne tym bardziej, że w sterowaniu „Deponii” nieco namieszano, ciężko się w nim odnaleźć, zaś otwieranie i zamykanie ekranu ekwipunku jest po prostu niewygodne. W samej grze najbardziej rażą jednak innego rodzaju błędy – te podjęte na etapie projektowania rozgrywki.

Gracz bardzo szybko zostaje rzucony do gigantycznej lokacji miasteczka z mnóstwem wnętrz i zakamarków odkrywanych na kolejnych ekranach. W tej ogromnej przestrzeni rozwiązać trzeba całe mnóstwo, przeważnie mało logicznych i w ogóle nie wprowadzonych fabularnie, łamigłówek. Wyzwania stanowią głównie absurdalne kombinacje przedmiotów, a ich rozwikływanie sprowadza się do chodzenia w tę i z powrotem oraz używania wszystkiego na wszystkim. Dla mnie zawsze był to synonim złej przygodówki, która zamiast bawić frustruje, zamiast stawiać wyzwanie – odsyła do poradnika.

W grze dopatrzyłem się też licznych błędów w animacjach, udźwiękowieniu (a miejscami jego braku), czy angielskich tekstach. Nie zmienia to jednak faktu, że akurat pod względem oprawy wizualnej, osadzona na zasypanej stosami śmieci planecie „Deponia” jest jedną z ładniejszych gier adventure mijającego roku – w czołówce stoi zresztą tuż obok innych produkcji tego samego studia.

Zupełnie osobną kwestią jest humor. Mnie on nie bawił, większość gagów wydawała mi się bowiem odtwórcza w stosunku do klasyki gatunku, momentami przesadnie wymuszona. Na pochwałę zasługują wyłącznie zabawne ballady wykonywane między kolejnymi aktami opowieści – to jednak zdecydowanie za mało, by zmotywować mnie do skończenia „Deponii”.

Zwykły wpis