Zacznę od wpisu konsolowego, bo te nie będą zbyt często gościły na tym blogu. Gram głównie na PC, ponieważ na tej platformie wciąż najwięcej jest gier z moich ulubionych gatunków – przygodówek i strategii. Jeśli sięgam po grę na konsole to wyłącznie po wybrany, szczególnie interesujący mnie tytuł. W ostatnim czasie takimi dwoma grami były „Heavy Rain” i „Alan Wake”.
Zestawiam je ze sobą nieprzypadkowo, w recenzjach drugiej z gier natknąłem się bowiem kilkakrotnie na określenia typu: „Alan Wake” jest dla Xboxa 360 tym czym „Heavy Rain” dla PlayStation 3. Bzdura – a jeśli nie, to źle chyba jest z tą grową maszynką Microsoftu. Stworzony przez fińskie Remedy, ludzi którzy przed laty sporo namieszali w grach akcji swoim „Maksem Payne’em”, „Alan Wake” przede wszystkim nie jest grą pod żadnym względem wyjątkową. Fabuła, choć sprawnie napisana, nie wbija w fotel, a już na pewno nie doprowadza do tak mocnej huśtawki emocjonalnej jak druga z przytaczanych gier. Wrażenie psuje zbytnie wyeksponowanie wątku paranormalnego już w pierwszych minutach gry, przez co gracz przechodzi jakby obok późniejszych realistycznych fragmentów ukazujących przybycie Alana do Bright Falls, relacje cierpiącego na blokadę twórczą pisarza z jego żoną oraz dramat, gdy ta zostaje porwana. Problem jest też z napotykanymi mieszkańcami miasteczka, którzy wyraźnie coś ukrywają – tak wyraźnie, że śmieszy naiwność bohatera i jego zaskoczenie niektórymi zwrotami akcji.
Rozkręcający się wokół horror jest oczywisty a przez to w ogóle nie straszy, co chyba zauważyli sami twórcy posiłkując opowieść tak „sprawdzonymi” metodami straszenia jak niespodziewane i nieuzasadnione wrzaski dodając jeszcze hordy przeciwników i wciąż zbyt małą liczbę amunicji w magazynku. „Alan Wake” pozbawiony fabuły okazuje się prostą (żeby nie powiedzieć prostacką) grą akcji polegającą na ciągłym bieganiu po lesie lub leśno podobnych lokacjach i eliminowaniu kolejnych zjaw. Ciekawym pomysłem jest konieczność wykorzystywania latarki – pozostających w mroku potworów nie sposób zabić, dopiero światło czyni je wrażliwymi na pociski. Oprócz walki w kilku miejscach trafiamy na „wyzwania” wymagające przełączenia jakiejś wajchy, czy wciśnięcia guzika, parę razy przeskoczymy nad jakąś przeszkodą. I tyle. Tylko tyle.
Osobiście od twórców „Maxa Payna” oczekiwałem znacznie więcej niż średnio udanej i w ogóle nie strasznej fabuły zlepionej z wątków zaczerpniętych z kanonu horrorów („Ptaków” Hitchcocka, powieści Kinga, czy serialu „Miasteczko Twin Peaks”) na dodatek z mało wartką akcją. Fakt, sprawnie wszystko zaprogramowano a całość naprawdę ładnie wygląda, ale co z tego skoro są obecnie na rynku gry równie dobrze wykonane i przy tym znacznie ciekawsze. Amatorzy prostego biegania i strzelania znajdą się zawsze, jednak ludzie oczekujący od „Alana Wake’a” czegoś więcej będą zawiedzeni, że gra jest „ tylko” dobra.