Pierwsza cut-scenka ocieka klimatem. Gdy jako Lynch zacząłem iść szanghajskim zaułkiem, wykopałem drzwi do mieszkania jakiegoś gangstera i zacząłem go gonić było już tylko gorzej. Psia mać!
Grając w pierwsze „Kane & Lynch” tuż po premierze (albo jeszcze przed, nie pamiętam już), pomimo wielu niedoskonałości gry, bawiłem się przy niej dobrze – niedostatki nadrabiał dorosły, brutalny klimat i dwójka podstarzałych świrów jako główni bohaterowie. Przy drugim podejściu, przy okazji reedycji, odbiłem się od niej ze sporym hukiem – chyba nigdy nie widziałem by gra (nawet akcji) zestarzała się tak szybko. Nic to, wtedy sobie mówiłem, w końcu wystarczy poczekać i już zagram w jeszcze bardziej krwawą i bezwzględną dwójkę, tym razem z łysym Lynchem w roli głównej. Krwawo, w „Kane & Lynch 2: Dog Days” może i jest, ale…
Przede wszystkim gra jest drętwa – akcja naciągana i chociaż skryptowana z pomysłem, to więcej niż widowiska jest ukrywania przestarzałego silnika, tragicznie sztywnych animacji i nieefektownych eksplozji. Akcję oglądamy spowitą dość gęstym ziarnem, które przypomina nagranie średniej jakości kamerą wideo wystawione na YouTube (tak samo są zrobione cut-scenki – te akurat wyreżyserowano całkiem nieźle). Na dłuższym dystansie jest to męczące, dodatkowo – wbrew wyraźnym zabiegom twórców – nie odciąga uwagi od klaustrofobicznych, liniowych poziomów, czy tego, że kolejni przeciwnicy to istny atak klonów. Rozwalamy ich przeważnie zza zasłon, ale system ten również daleki jest od ideału. Nie raz zdarzało mi się, że Lynch albo „obierał je” kompletnie wystawiając się na ostrzał wroga lub samoistnie je przeskakując, co przecież powinno dziać się dopiero po drugim naciśnięciu odpowiedniego klawisza.
Koniec końców „Kane & Lynch 2” nie ukończyłem, mimo że to podobno dość krótka gra. Doszedłem do wniosku, że po prostu szkoda mi na nią czasu, bo nieważne co stanie się pod koniec kampanii, to nie zmieni wywołanego przez grę niesmaku. Krwawa opowieść o podstarzałych bandziorach, sama okazała się przestarzała i pozbawiona zębów.
PS. Jest jeszcze co-op i tryb multi – ale one też nie przekonują do dłuższej zabawy. No chyba, że ktoś będzie chciał się w grupie pośmiać z pierdnięć, które w grze udają odgłosy wystrzałów…