Gry komputerowe

Starkiller kontra Guybrush T.

A konkretnie to klon Starkillera, ale nie do końca klon, ponieważ bla, bla, ukochana Juno, bla – tak najszybciej można streścić fabułę „Star Wars: The Force Unleashed II”. Ale co sobie namachamy mieczem świetlnym, to nasze, w dodatku w grze czeka pewna bardzo zabawna niespodzianka…

Plan miałem taki by pograć w „The Force Unleashed II” i podzielić się wrażeniami. Zacząłbym od narzekania na jakość pecetowej konwersji, nienajlepsze wykonanie techniczne, spadki płynności, migające tekstury itp. Poprzez technikalia doszedłbym do bardzo krótkiej kampanii, na dodatek niewiele różniącej się od tej z poprzedniej części, miałkiej fabuły, tępych przeciwników, nudnych bossów.

Wtedy napisałbym jednak o wyjątkowo emocjonującym i widowiskowym starciu z gigantycznym stworem na planecie Cato Neimoidia, zwinnych atakach wyprowadzanych przez Starkillera, combosach, finiszerach i jego dwóch mieczach świetlnych. A do mieczy świetlnych to już w ogóle mam słabość. Koniec końców wyszłoby więc na to, że chociaż „Star Wars: The Force Unleashed II” żadną rewelacją nie jest, to miłośnikowi tego typu klimatów potrafi przysporzyć sporo frajdy, przez co warto po grę sięgnąć.

Ale o tym wszystkim dzisiaj nie piszę, chce się natomiast podzielić miłą niespodzianką jaka spotkała mnie podczas rozgrywki. Na wspomnianej już Cato Naimoidii odwiedzamy miasto zawieszone w chmurach. Przebijając się przez kolejne platformy, lądowiska, mosty, wreszcie korytarze i bogato zdobione komnaty natrafiamy do salki, w której rozbrzmiewa dziwnie znajoma muzyka… taka swojska… jakby jakaś karaibska… Jedno spojrzenie na trzy złote posągi górujące nad naszą postacią i wszystko staje się jasne.

Easter egg, czyli smaczek dla fanów, drobny żart programistów z Aspyr i LucasArts w postaci złotych podobizn Guybrusha Threepwooda, bohatera serii „Monkey Island”, od razu nastawił mnie jakoś pozytywniej do „The Force Unleashed II” 🙂 Resztę zdziałały dwa miecze świetle.

Zwykły wpis